Konający pies błagalnie wył, leżąc we własnych odchodach na warszawskiej Woli
Kobieta spacerująca z psem w parku Sowińskiego w Warszawie, usłyszała w pewnym momencie przeraźliwy skowyt. Aż przeszedł ją dreszcz. Jęki psa dochodziły z zakładu kamieniarskiego, przy pobliskim cmentarzu, mieszczącym się przy ulicy Wolskiej. Do zdarzenia doszło w miniony czwartek, 23 stycznia.
Słysząc jęki trudno było nie sprawdzić, skąd dochodzą i co się dzieje
Świadek zdarzenia udał się na miejsce, z którego dochodziły zatrważające odgłosy zwierzęcia. Tam kobieta dowiedziała się tylko od pracowników, że na terenie zakładu znajduje się konający pies, który leży w stanie agonalnym już kolejny dzień. Szukając pomocy skontaktowała się z Fundacją Viva!. Przedstawiciele organizacji nie zbagatelizowali sprawy. Pojechali na miejsce, a tam zastali bolesny widok.
Pies przypominający owczarka niemieckiego był skrajnie wychudzony. Leżał w kałuży własnego moczu i odchodów… Wył z bezsilności. Nie był w stanie nawet wstać.
Znalazł się i właściciel
Słowa właściciela od początku zdawały się być kłamstwem. Tłumaczył, że stan psa pogorszył się nagle, niespodziewanie, właśnie tego dnia… Pracownicy Fundacji nie mogli zostawić zwierzęcia bez pomocy. Odebrali go właścicielowi i zawieźli do zaprzyjaźnionej kliniki weterynaryjnej. Lekarze po wstępnym badaniu nie mieli żadnych wątpliwości. Czworonóg był skrajnie wyniszczony i wygłodzony, a cały ten proces był długotrwały. Z pewnością nie trwał dnia czy tygodnia. Zaniki mięśni, zapadłe gałki oczne, dwie tylne kończyny pozbawione czucia… Zwierzak znajdował się na granicy śmierci. Dodatkowo był w hipotermii. Niemal natychmiast otrzymał kroplówki z lekami i położono go na matach grzewczych, by podnieść temperaturę ciała.
Kiedy weszłyśmy do kojca, fetor był taki, że trudno było opanować mdłości. Amoniak z zalegającego wszędzie moczu gryzł drogi oddechowe. Właściciel właściwie nie potrafił wytłumaczyć się z tego stanu psa. Poza tym, że twierdził, że pies leżał od kilku godzin, co było oczywistą nieprawdą.
Kiedy w lecznicy dostał kroplówki i trochę się ogrzał, zaczął pić tak łapczywi. Nie widziałam żeby pies tak rzucał się na wodę. Obawiam się, że był tak skrajnie odwodniony z winy właściciela, który najprawdopodobniej zwyczajnie nie dawał mu wody i jedzenia, czym doprowadził do tego, że pies mógł nie przeżyć do wieczora – mówi Katarzyna Filipczuk, inspektor Fundacji Viva!
Przyszłość psa
Weterynarze są na te chwilę ostrożni z rokowaniami. Jednak mają całkiem dobre wieści, gdyż w wykonanych dotąd badaniach nie znaleziono na razie żadnej, pierwotnej choroby, która byłaby odpowiedzialna, za taki stan psa. Zatem stan psa to najprawdopodobniej objaw skrajnego zaniedbania.
Właściciele zaniedbanych zwierząt często starają się usprawiedliwić jakoś ich stan. Mało kiedy przyznają otwarcie, że to wina ich zaniedbań… Prawda jest taka, że gdyby miały zapewnioną dobrą opiekę, nigdy nie znalazłyby się w takiej sytuacji.
W przypadku psiaka z Warszawy, na szczególne potępienie zasługuje fakt, że zwierzak przeleżał w tym stanie może nawet i miesiące. Ani właściciel, ani pracownicy nie poprosili o pomoc. Każdego dnia przechodzili obojętnie obok błagalnego skowytu. Trzeba nie mieć w sobie empatii, by pozwolić zwierzęciu tak cierpieć.