×

Weterynarz zdradza, na czym oszczędzają jej koledzy z branży

Na blogu prowadzonym przez panią weterynarz Magdę Firlej-Oliwę (Weterynarz Też Człowiek) pojawił się ciekawy wpis na temat oszczędzania przez lecznice zwierząt. Bardzo często zdarza się, że ceny zabiegów w różnych gabinetach bardzo się od siebie różnią. Jak to możliwe, że jakiemuś weterynarzowi opłaca się wykonać dany zabieg nawet 3 razy taniej niż u konkurencji? Okazuje się, że może wynikać to z oszczędzenia. Poniżej pani weterynarz opisała, na czym oszczędzają jej koledzy z branży.

Weterynarz zdradza, na czym oszczędzają jej koledzy z branży:

#1 Na lekach

Każdy, kto kiedykolwiek miał operację wie, że po zabiegu leki przeciwbólowe przynoszą ogromną ulgę. Jeżeli weterynarz tnie koszty, to możliwe, że nie zaproponuje leczenia przeciwbólowego, co po operacji usunięcia macicy, jajników i jajowodów może być bardzo trudne do zniesienia.

Zdarza się również, że weterynarze oszczędzają na lekach do znieczulenia. Zamiast leków nowej generacji wybierają wtedy ksylazynsę z ketaminą, które są dużo tańsza, ale za to obarczone dużo większym ryzykiem powikłań w trakcie znieczulenia – wraz ze ogonem włącznie!

Sama osobiście byłam świadkiem (jeszcze na studiach), jak lekarz znieczulał pacjenta do zwykłego zabiegu kastracji. Ksylazyna z ketaminą – złoty duecik każdego oszczędzającego. Wszak w porównaniu do leków nowej generacji wychodzą jakieś 10 razy taniej (ale oczywiście obarczone są o wiele większym ryzykiem powikłań w trakcie znieczulenia wraz ze zgonem włącznie). W trakcie podawania leków lekarz nagle się zorientował, że pacjent chyba powinien zostać znieczulony nieco inaczej ze względu na problemy kardiologiczne. Wybrnął bardzo zręcznie z tej niemiłej sytuacji, a mianowicie podał psu niepełną dawkę leków. Czyli nie dość, że podał złoty duecik zupełnie w tej sytuacji niezalecany, to jeszcze podał go w dawce homeopatycznej licząc na to, że dzięki temu pies nie zatrzyma się na stole. A to, że będzie wył z bólu podczas zabiegu, ruszał się i trzeba będzie czterech dodatkowych osób tylko po to aby takiego pacjenta trzymać podczas zabiegu wykonywanego niemal na żywca… no tego właściciel nie widzi, więc problemu nie ma. – czytamy na blogu Weterynarz Też Człowiek.

Źródło: rd.com

Źródło: rd.com

#2 Na materiałach

Podczas wykonywania każdego zabiegu weterynarze powinni ubrani być w specjalny jednozrazowy fartuch oraz sterylne rękawiczki. Powinni mieć dostęp do jałowego pola operacyjnego oraz używać wymytych i wysterylizowanych w autoklawie narzędzi chirurgicznych, a także jednorazowych i jałowych nici chirurgicznych. Wszystkie te materiały są jednak dość drogie. Jeżeli weterynarze chce zaoszczędzić, to najprawdopodobniej wybierze rękawiczki asekuracyjnie spryskane spirytusem, a zabiegi przeprowadzane będą bez pola operacyjnego w fartuchach, w których przed chwilą przyjmowało się psa z wysoce zaraźliwą chorobą. Oszczędny lekarz będzie szył lnianą nicią lub żyłką wędkarską moczoną w spirytusie. Na blogu czytamy, że pani weterynarz zna nawet przypadki ponownego życia jednorazowej igły i strzykawki, co jest wyjątkowo szokujące.

Źródło: allegro.pl

Źródło: allegro.pl

#3 Na sprzęcie

Niektórzy weterynarze oszczędzają na nowoczesnym sprzęcie, który w wielu przypadkach jest niezbędny do prawidłowego zdiagnozowania zwierzęcia. Sprzęt taki jest jednak bardzo drogi – nowy aparat USG kosztuje około 100 tysięcy zł. Aparat do bezpośredniej rentgenodiagnostyki to koszt kolejnych 100 tysięcy zł. Jeśli w lecznicy pracuje kardiolog wykonujące echo serca, to należy zakupić dodatkową sodę, która kosztuje około 20 tysięcy zł. W gabinetach z profesjonalnym sprzętem na pewno będzie drożej niż w lecznicy, w której diagnostyka opiera się na czytaniu z kryształowej kuli.

Przyjmowałam kiedyś psią pacjentkę, która trafiła do mnie w ciężkim stanie i nietrafionym leczeniu w innym gabinecie. Nie była to choroba egzotyczna, nie była to wielka filozofia. Suka miała ropomacicze zamknięte. Lekarz w poprzednim gabinecie nie miał aparatu USG, więc nie miał szans zdiagnozować choroby w 100%. Podał kolejny złoty standard czyli antybiotyk, steryd oraz witaminy. Zastosowane leczenie nie miało prawa zadziałać, więc tym sposobem pies trafił do mnie. – pisze pani weterynarz na swoim blogu.

Źródło: dogpackr.com

Źródło: dogpackr.com

#4 Na wykształceniu

Pani weterynarz na swoim blogu pisze, że w swoim bezpośrednim otoczeniu znam co najmniej 2 osoby, które leczą i operują zwierzęta nie posiadając dyplomu lekarza weterynarii. Zazwyczaj są to technicy weterynaryjni po 2-letnich (rzadko 3-letnich) szkołach.

Oczywiście jest to jawne łamanie prawa, ale kto niby miałby się tym zająć? Izby lekarsko-weterynaryjne umywają ręce, gdyż osoby nie będące lekarzem weterynarii i nie będące tym samym w izbie zrzeszone są poza jurysdykcją izby. Jedynym wyjściem jest zgłoszenie takiej osoby do prokuratury, ale do tego trzeba mieć przecież twarde dowody. Dodatkowo pracę takiego technika zazwyczaj podbija swoją pieczątką współpracujący lekarz weterynarii. – czytamy na blogu Weterynarz Też Człowiek.

#5 Na wiedzy i umiejętnościach

Jak wiadomo, zawód weterynarza wymaga bycia na bieżąco z nowoczesnymi metodami leczenia oraz stałego aktualizowania swojej wiedzy. Wymaga to odbywania conajmniej 3 szkoleń w ciągu roku, a koszt konferencji teoretycznej wynosi około tysiąc zł. Warsztaty praktyczne liczone są w sumach cztero lub pięciocyfrowych. Wiadomo, że jeżeli lekarz chce zaoszczędzić, to z takich szkoleń zrezygnuje, a to negatywnie odbije się na jego metodach leczenia.

Wiadomo, że wolałabym pojechać na Malediwy popijać drineczka z palemką, ale jestem odpowiedzialnym lekarzem mającym świadomość swojej misji, więc zamiast drineczka popijam kroplę beskidu w przerwie między wykładami. Szkolenia NIE są obowiązkowe, a dzięki temu mamy w Polsce spore grono lekarzy, którzy ostatnią wiedzę chłonęli na wykładach podczas studiów. Nie jest źle, jak studia kończyli 5 lat temu, ale co jeżeli to było 30 lat temu? – czytamy na blogu Weterynarz Też Człowiek.

Źródło: weterynarztezczlowiek.pl

Anna Zdrodowska

Mam na imię Ania, a zwierzęta już od dziecka są moją największą pasją. Jestem szczęśliwą posiadaczką psa oraz trzech kotów. Interesuję się zoologią, behawioryzmem, a także dietetyką zwierzęcą. Dzielenie się z Wami nowinkami ze świata zwierząt to dla mnie ogromna radość!

Może Cię zainteresować